Czym jest ABC-landia, gdzie leży, dokąd sięga? Zdefiniujmy ją jako te kraje, które w Powojniu były pod komunizmem: własnym jak Albania, jugosłowiańskim lub moskiewskim – ale z wyłączeniem samej Rosji; wtedy do ABC-landii nie należy Grecja i nie należy Austria, ale należą wschodnie landy Niemiec czyli dawna DDR/NRD. Tak widziana ABC-landia byłaby miejscem („miejscem geometrycznym”) pewnego bardziej procesu niż projektu: jednoczenia wnętrza Europy-Azji przez siły skrzyknięte pod hasłami real-komunizmu, fazy ewolucji jednego z wielkich projektów w ramach ideologii Wyzwolenia Ludu. Przypomnę, do ideologii Wyzwolenia Ludu należą socjalizm z komunizmem i jego fazą „real” czyli upaństwowioną i uimperialnioną, także nacjonalizm, faszyzm i nazizm (nacyzm?). Procesu, który upadł, a gruzem po nim jest obecna mozaika dwudziestu paru państw, państewek i terytoryjek między Adriatykiem, Bałtykiem i Czarnym. Wcześniej przez kilka tragicznie turbulentnych lat cały ten (nasz) region był także zjednoczony, ale przez inną ludowo-wyzwoleńczą formację, mianowicie narodowosocjalistyczne Niemcy – po czym z ich upadłych rąk przejęty przez współ-totalitarną konkurencję w postaci ZSRR pod Stalinem plus pobocza. Tak widziana ABC-landia czym jest? Pewną historyczno-geopolityczną areną lub platformą, używając terminu Cymburskiego. Obecną ABC-landię można też widzieć jako gruz po zwycięstwie Lewiatana (światowego Morza skupionego w USA) nad Behemotem (euro-azjatyckim lądem pod Moskwą). Światowe Morze wprawdzie zwyciężyło, ale zabrakło mu pomysłu, co z tym regionem zrobić, i wyszedł taki gruz.

Widziana przez wizjer mapy, ABC-landia wygląda na zwarty region, przy tym cieszący się wysoką symetrią, wręcz taką jak Indie lub Australia. (Symetria kontynentów całych i „sub” to osobna sprawa, tu jej nie ruszę.) Ten zwarty region ma swoje „lewo” (brzeg Bałtyku) będące zwierciadlanym odbiciem „prawa” (brzegu Morza Czarnego), ma swój „dół” (Adriatyk) i równolegle idącą do niego „górę” (zachodnią granicę Rosji). W połowie ma talię na linii Gdańsk-Odessa, Linie równoległe, prostopadłe i dwusieczne do tamtych odnajdujemy w innych szczegółach; pisałem o tym wiele w „Odkrywanie Międzymorza” 2017.

Na liniach-koneksach pomiędzy trzema granicznymi morzami leżą trzy stolice ościennych mocarstw (które gruzem nie są!): Berlin (z filią w Brukseli), Moskwa i Stambuł, ten ostatni policzmy jako centrum Turcji (przed wiekami Wschodniego Rzymu) mimo stołeczności Ankary. Tak oto ABC-landia ma troje górujących nad nią sąsiadów: Niemcy będące szpicą Zachodu Europy, Rosję i Turcję. Po upadku Rosji w edycji ZSRR wydawało się, że naturalną koleją rzeczy nasz region zostanie zjednoczony przez Zachód i szczęśliwie doń dołączy, tak jednak się nie stało. Jedno terytorium zostało (szczęśliwie?) anektowane do rdzenia Zachodniej Europy: landy byłej NRD. Jedenaście (12 z Grecją, 13 z Austrią) zostało przyjętych do Unii Eu. Kilka więcej do NATO. Sześć lub siedem przyjęło euro za walutę. Białoruś pozostała dominium Rosji; podobnie Mołdawia, która częściowo okupowana przez rosyjską armię. Ukraina została przez Rosję zakażona przewlekłą choć niskonatężeniową wojną na granicy, przez co utraciła zdolność do akcesji do „zachodów”, podobnie jak prątkujący przestaje nadawać się do salonu. Dodajmy enklawę „Kaliningradu”, torbiel Rosji na ciele ABC-landii, a będziemy mieć obraz niedokończonej i nieudanej fali przypływu Zachodu, która, zdawałoby się, już miała ogarnąć i (szczęśliwie!) włączyć w siebie nasz region. Ale o niedokończeniu lub nieudaniu mówilibyśmy, gdyby kiedyś zaistniał odpowiedni zamiar lub zamysł. Czy ktoś ze znaczących polityków i ich ekip taki plan miał? Raczej tamten Drang Zachodu nach Osten był doraźny, chaotyczny, metodą prób i błędów; co się da, bierzemy, reszta spada. Przeszkodą była nie tylko bezwładność społeczeństw i polityk krajów ABC i zamyślny opór Rosji, ale także celowe projekty ugruzowienia (bałkanizacji, demontażu, rozczłonkowania) pewnych regionów przedsiębrane przez Zachodnich aktorów: dotknęły one kolejno Jugosławię, Bośnię-Hercegowinę i Serbię. (Co jest w narodowym duchu i duszy, a może i w karmie Serbii i Serbów, że wyszli na głównego przegranego w tej fazie?)

Obecne rozbicie dzielnicowe Trójmorza przypomina podobne, jakie przez długi okres dotykało Niemcy i Włochy. Najbardziej kłuło ono w oczy przez półwiecze po Kongresie Wiedeńskim, kiedy pomiędzy strefą starych i zasiedziałych w stabilnych granicach państw narodowych na atlantyckim zachodzie (Francja, W. Brytania, Hiszpania, Holandia...), a krainą wieloetnicznych wewnątrz-kolonialnych imperiów na kontynentalnym wschodzie (Rosja, Turcja, Austria, Prusy) pozostał pas dzielnicowego gruzu w Niemczech i Italii, który trwał aż do zjednoczeń przez Cavoura i Bismarcka w wyniku serii dobrze zaplanowanych i przeprowadzonych „wojen narzędziowych”.

Dwa wydarzenia z tamtego czasu mogą być modelem-wzorem dla myślenia o przyszłości ABC-landii. Pierwsze to pruskie-Bismarckowskie zjednoczenie poza-austriackich Niemiec, drugie to egzaltacja Węgier w ramach Austro-Węgier.

Dzielnicowe rozbicie ABC-landii jest znacznie głębsze niż dawne niemieckie i włoskie. I Niemcy i Włochy łączył wspólny język i realne poczucie narodowe, i żywa pamięć wspólnot z historii. Niemcy i Włochy po prostu były – a tylko dziwnym i nieznośnym przypadkiem chwilowo były aż tak podzielone. Z ABC-landią jest gorzej: jej nie ma. Nie ma ani łączącego języka, ani wspólnej kultury, wspólnego mentalnego środowiska lub medium, nie ma historycznych wzorów (a jeśli są, to nie dla wszystkich atrakcyjne, raczej straszą). Nie ma wspólnego zagrożenia. Trudno powiedzieć, czy są wspólne interesy. Z początku, zaraz po przełomowym roku 1989, wspólną wydawała się atrakcja Zachodu, ale z latami ten owoc okazał się trochę kwaśny (Węgry, Polska...) lub „nie dla nas” (Białoruś, Mołdawia, Ukraina...) Nie ma własnego centrum, ani w sensie miasta-metropolii, ani jako kraju-państwa, które mogłoby się podjąć roli zjednoczyciela lub jako taki było postrzegane przez innych. Jeśli ktoś się upiera, to powinien powiedzieć: ABC-landię trzeba dopiero stworzyć. (Taki jest przekaz Macieja Szymkiewicza.)

Jeśli jesteśmy gruzowiskiem krajów-mikrusów i otoczeni przez trzy sąsiednie mocarstwa (chociaż dość nierówne co do siły, wpływu i chęci), to powinniśmy do zjednoczenia użyć potencjału jednego z nich. To mocarstwo powinno być możliwie z tych trojga najbardziej do nas podobne kulturowo i duchowo, najmniej zagrażające nam dezintegracją i akulturacją (bo co nam po sojuszniku, który nas strawi i uczyni czymś innym niż byliśmy i być chcemy?), także najmniej silne siłą hard, a najbardziej silne siłą soft czyli atrakcyjnością. Wybór jest jednoznaczny: są nim Niemcy. Jako kontrargument wyobraź sobie Trójmorze jednoczone przez Turcję lub opiat’ przez Rosję. Wybór Niemiec jako alianta odrzuca jeszcze jeden wariant: zjednoczenia, a właściwie zrobienia od początku, przez aktora z wnętrza ABC-landii: przez jedno z jej państw, lub przez „spółkę” kilku z nich bądź przez ogólną organizację, która stopniowo zacieśni się w państwo-federację, bo do tego w końcu dążymy. Sami tego nie zrobimy, tak jak nie zrobiliśmy dotąd. Co zatem? Trzeba Niemcy włączyć do projektowanego Trójmorza.

Jest też opcja nr pięć: ani z nikim z trzech mocarstw ościennych, ani sami (czyli: przez kogoś z nas), tylko sami z zewnętrznym dalekim („zdalnym”) potężnym sojusznikiem. Opcja znana i właściwie domyślna dla koncepcji Trójmorza jako takiej, brzmi: robimy Trójmorze (lub tylko Międzymorze) przeciw Rosji, bez Niemiec i nie myśląc o Turcji, za to pod protekcją Ameryki. U polskich geopolityków nieśmiało pojawia się alternatywa: bez lub poza lub przeciw tamtym trzem, ale z Chinami. Wydaje się jednak, że są to z gruntu gorsze, pośledniejsze wersje.

W tym obrazie Polska pełni funkcję „tego aktywnego”, który przekierowuje zasoby (kapitały) Unii Europejskiej, więc głównie Niemiec, na cel zjednoczenia ABC-landii. Oczywiście, najpierw musi chcieć wziąć się za to.

Historycznym wzorem-analogią „słabszego aktywnego” są Prusy na tle scalanych przez się Niemiec, i Węgry na tle monarchii Habsburskiej przekształconej w Austro-Węgry.

W 1945 r. Polska weszła w buty Prus, tzn. przejęła rdzenne terytorium tamtego państwa. Skoro działa dyktat geografii, to pora by weszła także w polityczne pruskie buty.

Z oceanu możliwości wyłania się jeszcze jedna zjednoczycielska energia, konkurencyjna i właściwie nie do pogodzenia z wyżej opisaną: jest nią powtórne zjednoczenie Wschodnich Słowian, ale przez... Ukrainę. Scenariusz wybitnie atrakcyjny też dla Turcji. Jeśli Ukraińcy o tym jeszcze nie myślą, to za chwile zaczną. Wtedy będą i nas kusić.