Czytam, dalej i w kółko (ale zaraz pewnie przestanę) Alenki ZupančičCzym jest seks?”. Zupančič pracuje Lacanem – długo wahałem się, jak to nazwać, ale może właśnie tak. Lacan (wraz jego wiernymi uczniami, tzn. ich idee) atrahuje mnie (skoro można po polsku ekstrahować, to pewnie i można atrahować...), ponieważ czuję, że on coś wiedział, i dzisiejsi kontynuatorzy też wiedzą. Jednak powtarza się problem, że kiedy czytając już prawie wiem, co przekazują czytane teksty, to właśnie wtedy coś pęka (jakby lód, po którym idzione, łamał się), sens znika, śledzący pilot w umyśle traci orientację i zapala się czerwona lampka z gwizdkiem: o co tu właściwie cho? Lakanizm jak cała psychoanaliza wyrósł z prób zrozumienia psychicznie chorych i pojawia się podejrzenie, że mentalne pole pacjentów zawładnęło badaczami, którzy podzielili mental disorder badanych. Po kolejnej porcji lektur może jednak poprzestanę na wniosku trochę słabszym: być może lakan – i reszta frojda – są pewną legendą lub generatorem legend, które opowiada się i na niektórych to działa i przyciąga ich uwagę. Specyficzne to są legendy.

Inny zysk z lektur też jest. Oto gdy dłużej siedzieć (z nosem...) w tych treściach, zaczyna się świat, ludzi, rzeczywistość postrzegać jako szalone. Ludzki świat jako jeden wielki zakład dla obłąkanych. Co natychmiast budzi pytanie: jak stąd wyjść? Jak się ratować? Gdzie jest normal? (Nie „real” wcale – właśnie normal.)

Ale ad rem. Na 37 procencie swojej książki (czytam ją jako ebuk w formacie mobi, więc nie wiem, która to strona, ale wiem, który procent) Zupančič referuje artykuł Joan Riviere, z 1929 r. p.t. Womanliness as Masquerade, „Kobiecość jako maskarada”, „w którym [JR] sugeruje, że kobiecość jest zasadniczo maskaradą, ubieraniem się w kobiecość.” I dalej:

… kobiecość jako taka nie jest niczym więcej jak ową podatnością do ubierania się w kobiecość jak w maskę … . Nie istnieje „prawdziwa kobiecość” inna od kobiecości jako maskarady … Czytelnicy mogą teraz zapytać, jak definiuję kobiecość lub gdzie wytyczam granicę między autentyczną kobiecością a „maskaradą”. Sugeruję wszakże, że taka różnica nie istnieje; niezależnie od tego, czy miałaby być radykalna, czy powierzchowna. Są one tym samym [Riviere 1929: 306].
Kobietą można być tylko w sposób „nieistotowy” — w swojej istocie kobiecość jest maskaradą. Właśnie w tym sensie przypuszczalnie nie wystarczy powiedzieć, że nie istnieje istota kobiecości; można pójść krok dalej i powiedzieć, że istotą kobiecości jest udawanie, że jest się kobietą.

Ale skoro tak, skoro kobiecość polega na udawaniu bycia kobietą, to... AZ pisze dalej:

[chodzi] o lęk przed dosłownie byciem niczym ... naprawdę niepokojące pytanie brzmi tutaj: Co, jeśli rzeczywiście jestem niczym; co, jeśli w tym wszystkim nie ma „mnie”? Ten lęk ontologiczny nie zatrzymuje się na „Czy jestem tym imieniem?”, a raczej krąży wokół „Czy w ogóle istnieję?” Wszystko, co mam w tej chwili, to udawanie, maska. Podmiot zawieszony jest na masce, a nie odwrotnie. Pod maską nie ma niczego oprócz czystego ontologicznego lęku.

Wypisuję fragmenty, ale dotąd celowo pomijałem w nich coś, co brzmi mi naprawdę szaleńczo. Tym hasłem szaleńców jest kastracja. Bo dlaczego tamta kobieta-naukowiec, której „przypadek” przedstawiła w 1929 r. Riviere i „na kanwie” tamtego przypadku rozwinęła całą swoją błyskotliwą tezę o Kobiecie-Udawaniu? – Bo wykastrowała ojca. Ma się rozumieć, nie dosłownie brzytwą czy czymś tam, tylko przez to, że zajęła się z sukcesem praktykowaniem nauki – będącej patriarchalną własnością mężczyzn niby penisy.

Ta kastracja stanowczo mi zgrzyta. To nie jest woda na mój młyn – raczej biorę to za robienie wody z mózgu.

Ale to jest właśnie ta freudowsko-lacanowska legenda kastracyjna, samo jej (za przeproszeniem) jądro.

„Publiczny pokaz jej sprawności intelektualnej, który sam okazał się sukcesem, oznaczał ukazanie siebie jako posiadaczki penisa swojego ojca, którego wykastrowała. Kiedy pokaz się skończył, ogarnął ją potworny lęk przed zemstą ze strony ojca [Riviere 1929: 305].” – Tak AZ cytuje Riviere dalej na 37 procencie książki.

I dalej:

„Aby usunąć ten lęk zachowywała się kokieteryjnie i manifestowała swoją kobiecość, „«przebierając się» za zwykłą wykastrowaną kobietę, [tak aby] w tym przebraniu mężczyzna nie znalazł przy niej żadnej ukradzionej własności” [Riviere 1929: 306]. Nie oznacza to oczywiście, że gdy „przebierała się” za wykastrowaną, w rzeczywistości taka nie była. Za jej przebraniem nie kryła się pełna, niewykastrowana podmiotowość, lecz w pełni rozwinięty lęk, o którym napiszę później.”

„[K]obiecość jako taka nie jest niczym więcej jak ową podatnością do ubierania się w kobiecość jak w maskę (czyli do ubierania się w kastrację jako maskę).”

„Kobietą jest się wtedy, gdy nosi się kastrację jako maskę. Kastracja ani nie jest wyparta (czy raczej jest wyparta, ale w mniejszym stopniu niż w przypadku mężczyzn), ani też nie zakłada się jej jako czegoś empirycznego. Jest to bardzo ważne, ponieważ nie chodzi tutaj o odsłonięcie, ujawnienie czy „zaakceptowanie” jakiegoś faktu empirycznego — przykładowo, że „ona go [penisa? – przyp. WJ] nie ma”; nie chodzi o to, że kobieta otwarcie ujawnia, że jest „wykastrowana”: kastrację da się wyłącznie zagrać, realne kastracji nie jest czymś, co można pokazać czy zobaczyć jako takie.”

OK, wracajmy do początku. Co takiego wydarzyło się wtedy, prawie 100 lat temu? Domyślamy się, że pewna kobieta-naukowiec/naukowczyni odbyła udany publiczny wykład, po którym, przyjmując pochwały i wyrazy entuzjazmu od słuchaczy, zachowywała się „kokieteryjnie” i nad-kobieco, co zauważyła i pewnie na bieżąco odnotowała obserwująca ją koleżanka czyli Joan Riviere, która uznała, że oto widzi naocznie przepadek „kompleksu kastracyjnego”, co fachowo opisała i utrwaliła w bazie dokonań psychologii lub psychiatrii. Ale, na Zewsa wraz z Ateną!, jak tamta pani miała się zachowywać, gdy ja chwalono i widziała zachwyt na widzących ją twarzach? Sromać się miała?, chować, za kulisy wycofywać, uciekać, poker face robić? Radość dusić w sobie?

Zemsta zawistnej koleżanki trwa już prawie setkę lat, przeżyła wszystkich świadków tamtego wydarzenia.

Szczęśliwie, po tym długim ustępie, który zrobił na mnie dołujące wrażenie, Zupančič ratuje się (w pewnym stopniu) następującym spostrzeżeniem:

„jeśli używanie go [„markera kastracji”, uzup. WJ] jako maski definiuje położenie kobiety, to nie oznacza to, że nie czynią tego także mężczyźni: dlatego właśnie ostentacyjne pokazy męskości (mężczyźni pieczołowicie ubierający się w „męskie” ciuchy lub na przykład w kostiumy symbolizujące władzę) zawsze przynoszą taki interesujący skutek, że wydają się kobiece.”

Co polecam uwadze nadmiernie i poważnie przebierających się mężczyzn.


Winieta: grzyb Aseroë rubra z rodziny Phallaceae. Cały/większy obraz»