Mam wrażenie (może niesłuszne) że polska świadomość Węgier zatrzymała się na Wiośnie Ludów, kiedy kwitło Lengyel magyar két jó barát i nasi ochotnicy z Bemem na czele spieszyli za wolność waszą i naszą pod sztandary węgierskiego powstania. Od tamtych wydarzeń, zakończonych bestialstwami zwycięzców (Austriaków), prof. Bogdan Góralczyk zaczyna książkę „Węgierski syndrom Trianon”. Dalsza historia Węgier mało jednak przypomina tę polską. Od roku 1867 Węgry jęły przeżywać swój okres klasyczny, królestwa w składzie Austro-Węgier pod wspólnym Franciszkiem Józefem Habsburgiem, królem tu, cesarzem tam. Jak nagiąć by alternatywnie historię Polski, by coś analogicznego wyobrazić sobie u nas? Na przykład gdyby po zmiażdżeniu Powstania Listopadowego (to byłby odpowiednik pobiedzenia węgierskiego powstania podczas Wiosny Ludów) i po przegranej Wojnie Krymskiej (odpowiednik klęski Austrii od Prus pod Sadową, 1866), nastały wtedy car Aleksander II (odpowiednik nastałego w latach Sadowej Franza Josepha) posłuchał delegacji polskich arystokratów i ziemie dawnej Rzeczypospolitej będące pod Rosją zautonomizował i wyodrębnił czyniąc z nich na powrót polsko-litewskie królestwo, z sobą jako królem – a Rosję obracając w Rosjo-Polskę. Po czym nastąpiłoby półwiecze kwitnienia polskiego państwa i kultury w luźnym składzie Rosji, rozbudowy stolicy (Warszawa z początku XX wieku równa Berlinowi, Petersburgowi... pomarzyć), wyprowadzenia z Warszawy, ale i z Wilna – gęstej pajęczyny linii kolejowych... Tak aż do światowej wojny, która dla tamtej Polski skończyłaby się rozbiorem i beznadziejnym odpadnięciem województw ruskich, białoruskich, litewskich, inflanckich. (Co w końcu w realnej historii i tak stało się, ale inaczej. – A dlaczego węgiersko-austriacki scenariusz był niemożliwy z Polską i Rosją, nie tłumaczę, zbyt jasne to.)

Koniec I Wojny Światowej Polsce i Węgrom przyniósł skutki przeciwne. Polsce: restaurację po 123 latach bytu bez państwa, więc odrodzenie, ruch w górę. – Węgrom przeciwnie: Trianon, czyli oderwanie 2/3 terytorium, odłączenie 1/3 współnarodowców, którzy stali się diasporą, po czym w dalszym ciągu wciągnięcie do pojazdu głównej rewizjonistycznej (chcącej podobnie zrewidować skutki I Wojny) potęgi: Niemiec pod Hitlerem – więc ostry zjazd w dół.

Po Trianon pozostały Węgrom marzenia o przywróceniu granic od Karpat po Sawę i Adriatyk. Marzenia, które z uporem usiłowano realizować, ale jakim kosztem... Szczegóły w książce Góralczyka. Po wejściu Sowietów i komunistów temat Trianon, czyli traumy tamtych rozbiorów, nie-mieszczenia się Węgrów w ciasnych granicach (które jak kaftan bezpieczeństwa), cierpień węgierskiej diaspory (która nie wyjechała za granicę, to granica przejechała ponad ich głowami), wreszcie traumy bycia pionkiem przestawianym przez mocarstwa – stał się tabu. Po 1989 r. gdy puściła komunistyczna zamrażarka – wrócił. Węgry pod Orbánem znów grają, jak mogą i potrafią, w post-trianoński rewizjonizm. Z jakim skutkiem? Zobaczymy, ale nie wygląda to dobrze.

Gdyby rzecz możliwie najbardziej zgeneralizować, to pułapka Trianon, w którą wpadły Węgry, była skutkiem ich gry w wyższej lidze, niż na to pozwalały ich realne zasoby. Jak kończy się taka gra w wyższej lidze, znamy z historii Polski: rok 1939 z samotną walką na dwa fronty z wielokrotnie przeważającym przeciwnikiem był skutkiem pozowania się na mocarstwo. Polityczne elity Węgier grały w zbyt ciężkiej wadze już od 1867, od początku królestwa w ramach dualizmu. Dlaczego? Bo ignorowali to, że Węgrów jest za mało, zbyt mały jest ich procent w królestwie, a forsowanie nacjonalizmu budzi kontrnacjonalizm współnarodów, które, gdy przyszła chwila próby podczas przegrywanej I Wojny, okazały się nic-tylko marzyć o ucieczce spod korony w Budapeszcie. A nie było dbać o Słowaków, Rumunów, Serbów i Rusinów podobnie jak o Węgrów? No jakoś to nie mieściło się w głowach władzy. Przykład Węgier potwierdza tezę Lema z noweli „Gruppenführer Louis XVI”, że imperia – nawet te nieduże jak tamto węgierskie – z konieczności są sadystyczne. W Polsce Międzywojnia też nie mieściła się w głowach rządzących autonomia lub choćby równouprawnienie języków dla Ukraińców i Białorusinów. Skutki znamy.

Węgry widziane przez pryzmat Trianonu wydają się należeć do kategorii państw-narodów uporczywych przegrańców. Nie, Polska do nich nie należy. Należy Serbia, z ostatnimi jak dotąd aktami destrukcji w 1999 r., gdy bombardowana przez wojska NATO, i w 2008, oderwanie Kosowa.

Czy Węgry tknięte wirusem Trianonu, hodujące tego wirusa umysłu, są anachronią z epoki „Walczących Ojczyzn”, 1914-1947? Czy desantem z przyszłości, prekursorem kolejnego żałosnego rozpadu Europy? Martwmy się.


Winieta: Turul, mityczny ptak-przewodnik Madziarów, w Użhorodzie. Wikimedia. Zob. też „Z drugiej strony Bieszczadów” (w Tarace).
Turul_in_Uzhhorod.jpg