Roger Scruton w „Zielonej filozofii”, rozdz. 8, „Piękno, pobożność i zbezczeszczenie” przedstawia takie znaczenie słowa „pobożność” którego w języku polskim po prostu nie ma. Jest to jeden z tych punktów, kiedy owszem, można tekst przełożyć z angielskiego na polski, ale jednak sens będzie inny i trzeba jakieś przypisy dodawać. To co tu piszę, jest takim przypisem. Scruton pisze:

Zauważamy także /.../ ciągłość, istniejącą między wartościami estetycznymi i pobożnością, która jest uznaniem, że świat pozostaje w innych rękach niż nasze. Podczas posiłków obecni są zatem bogowie. Ludzie pobożni poprzedzają spożywanie posiłku modlitwą, zapraszając Boga, by zasiadł wśród nich, nim oni sami usiądą. Takie wykorzystanie religii jest dalekie od wojującej pasji osób duchowo ubogich – tu religia jest konsekwencją ojkofilii i zaproszeniem bogów, by zamieszkali wśród nas. Jednym słowem, to właśnie jest pobożność.

Autor oryginalnie pisał (zapewne) piety: słowo to inaczej niż po polsku nie ma etymologicznego związku z „bogiem” (więc sięga głębiej w przestrzeń znaczeń) i wprost pochodzi od łacińskiego pietas, co od przymiotnika pius, który zanim zaczął znaczyć „pobożnego” po kościelnemu, miał sens „wiernego obowiązkom”. Ale też pl. obowiązek inaczej brzmi i inaczej kojarzy się niż ang. duty. Czujemy, że w tle tych różnic leży coś, czego od razu nie widać i czego nie mówią słowniki – coś psychoanalitycznego. Tego czegoś właśnie szukam.

Pomoże inny fragment z tamtego samego rozdziału:

Czytelnicy Pauzaniasza, greckiego geografa i podróżnika z drugiego wieku, zauważą, że świątynie, święte gaje i grobowce herosów wciąż były nietknięte, kiedy Pauzaniasz je odwiedzał, mimo że powstały wiele wieków wcześniej. Miejsca święte, z lasami i strumieniami, utrzymywali kapłani i wierni dawnej religii jako własność publiczną, zanim wszystko zmiotło chrześcijaństwo. Pobożność nie pozwalała ich zniszczyć i to pobożność kierowała Pauzaniaszem, by je odwiedził i opisał ich urok.
Ta motywacja należy do ludzkich uniwersaliów.

Pobożność jako wierność obowiązkom ma za swój przedmiot własność publiczną, to co wspólne. Pobożność chroni wspólną przestrzeń. Ale... przychodzi chrześcijaństwo i „to wszystko zmiata”. (Nam, gdy to czytamy, dźwięczy tu dziwna zbieżność z hymnem socjalistów i komunistów: „prze-eszłości ślad dłoń nasza zmiata”. Jednak to „zmiatanie” jest w polskim przekładzie „Międzynarodówki”, w angielskich go nie ma; też prawdopodobne, że Rogera Scrutona tamtej pieśni nie uczono, bo niby dlaczego?) O chrześcijaństwie Autor dalej pisze znamienne zdanie:

Troska o miejsca święte jest częścią udomowienia religii – procesem, który przez dwa tysiąclecia ciężko pracował nad religią chrześcijańską, związując ją z lokalnymi świętymi i świątyniami, z miastami i uroczystościami świeckimi, a nawet (jak w przypadku Kościoła anglikańskiego) z państwem i jego prawem.

Tu leży ta psychoanalityczna różnica między Anglią a Polską. Udomowienie chrześcijaństwa w Polsce nie zaszło, ponieważ religia ta zachowała u nas swój kolonialny charakter. Tak samo jak kolonialną ("auto-kolonialną") pozostała – mimo uzyskania lub odzyskania niepodległości – władza. Kolonializm jednej i drugiej są zresztą ściśle splecione.
C.d.n.

https://wojciechjozwiak.pl/img/quercus_robur.jpg