Edward Kirejczyk napisał parę dni temu w komentarzu w Tarace, apropo mojej decyzji o uśpieniu tejże i przejściu na autorski blog (który oto czytasz):

Forma blogu odchodzi w przeszłość, lub może raczej marginalizuje się. Dziś publiczność chce vlogów, najlepiej z fragmentami disco polo lub very heavy metal. Vlogi zabijają blogi, jak niegdyś sieć zabiła druki. Forma jest lżej strawna, a wymogi mniejsze. [...] Teksty Taraki są w dużej części za ambitne dla odbiorców YouTuba. [...] Z drugiej strony niektóre vlogi są na poziomie znakomitego wykładu akademickiego i różnią się głównie bogatszym materiałem informacyjnym i długością 8 - 20 min. Niektóre z nich fanatycy opatrują bezpłatnymi polskimi napisami. Jeszcze jeden punk dla vlogów.

Od razu wyjaśniam, że Edward jest ekonomistą, fachowcem od zarządzania i sprzedawania. Więc na wszystko patrzy takim okiem, jakim drapieżnik patrzy na gąszcze, czy tam się zdobycz nie rusza. „Publiczność chce vlogów”: być może chce, ale czy chce ich ta publiczność, do której ja się adresuję? Edward nie jest jedyny, który mi radził przejść na vlog czyli nadawanie na wizji i fonii. Ja z wizją i fonią mam pewne obycie, m.in. takie, że od pięciu lat prowadzę webinaria z astrologii; uczestnicy AstroAkademii mają dostęp do nich: na żywo (co środę, od godz. 19:00) i do nagrań archiwalnych.

Dlaczego więc nie vlog i nie chcę nagrywać vloga? Przede wszystkim dlatego, że ja sam nie lubię tej formy przekazu, z czego domniemywam, że i moi odbiorcy, będąc jakoś podobnymi mentalnie do mnie (inaczej by na moje kanały nie trafili) za vlogami nie przepadają. Słuchanie pogadanki na wideo to strata czasu. Cenię klub ateistów nadających na racjonalista.tv, ale od dawna nie skusiłem się na oglądanie któregokolwiek odcinka owej „tv”, ponieważ tracę czas na oglądanie i słuchanie wstępnej rozbiegówki; tracę czas na dostrajanie się do wyrazu twarzy, do brzmienia głosu, do nawyków mownych (artykulacyjnych) aktorów, – tracę nie tylko czas, ale i zasób uwagi, która jest rozpraszana tym, że ktoś wygląda jak niewyspany, a ktoś nie wymawia r. Co do jakości mówienia, „strumienia mowy” mam bardzo wysokie perfekcjonistyczne wymagania, sam przez kilka lat nadawałem w radio i jestem wyczulony a może nawet przeczulony na wszelkie wady mowy, dykcji, uchybienia logiki przy budowaniu zdań w locie, itp. Prawie wszystkich vlogerów, których próbowałem słuchać, nie potrafię dłużej znieść, szczególnie jeśli mam jakieś ograniczenia czasowe. Nawet Witold Gadowski męczy mnie przestojami, wieszaniem głosu i piciem kawy.

Kocham podkasty Tomasza Stawiszyńskiego, ale często nie mam tego luksusu, żeby na półtorej godziny wyłączyć się ze wszystkiego innego i skupić się na jego rozmowach.

Rzecz jest nie tylko subiektywna, tzn. nie tylko zależna od osobistych preferencji, jeśli nie humorów. Przekaz mówiony i mówiono-pokazywany jest zwyczajnie mniej efektywny od pisma. Czytanie tekstu jest wielokrotnie szybsze i „lepiej wchodzi”. To z punktu widzenia odbiorcy. Po drugie i z punktu widzenia nadawcy-autora: przekaz vlogowy stawia wiele większe wymagania. Jest przez to wielokrotnie bardziej kosztowny.

Jeśli chcę przekazać podobną treść w tekście liczącym 4 tysiące znaków albo w równoważnym wykładzie audio-wideo, który trwa 15 minut, to tekst napiszę w godzinę, plus druga godzina na czyszczenie (korekcyjne, redakcyjne) i poprawki. Zrobienie wykładu wraz z montażem spokojnie zajmie dwa razy tyle czasu, jeśli nie więcej. Z robieniem typowych vlogów nie mam dotąd doświadczenia, ale mam je z webinariami. Webinarium czyli wykład audio-wideo na żywo, trwa godzinę. Przygotowanie wykładu: najmniej cztery godziny. A przecież te webinaria są nagrywane na żywo i dalej nie montowane i nie czyszczone z zakłóceń, często licznych. W praktyce jest tak, że w ten dzień, kiedy mam webinarium, już poza tym niewiele więcej robię.

Obecnie prowadzę na AstroAkademii cykl wykładów (czyli webinariów) pt. „Podróż przez zodiak” w których omawiam horoskopy (znanych) ludzi, którzy urodzili się mając Słońce lub Księżyc w punktach harmonicznych, których jest 52. Miałem nadzieje, że z tych webinariów napiszę książkę. Okazuje się, że bezpośrednio z webinariów tego zrobić się nie da. Cały materiał musiałbym jeszcze zebrać i „stworzyć” od nowa. To co mówię do mikrofonu i ekranu, nie jest szybko i prosto przekładalne na pisany tekst. Same zaś nagrania webinariów są ułomne, bo zawierają wszystkie te nużące przypadkowe uchybienia mówiącego, które odbiorcę rozpraszają i męczą. To, co zostaje zastorowane w plikach wideo jest w porównaniu z pismem ledwo brulionem, brudnopisem, ręcznie pisanym i pokreślonym. W kanale mowy na żywo jest to znośne, po prostu tak mówimy. Gdy to utrwalić i odtworzyć, ma wartość dokumentacji, surowca, ale nie gotowego dzieła. Do tego ten surowiec bardzo trudno jest przerobić na dzieło.

Być może inaczej by wyglądał proces robienia vloga lub innego kawałka audiowideo, gdyby tym zajęli się profesjonaliści. Ale tych musiałbym wynająć i zapłacić. Urok pisanych blogów dla ich autora jest w końcu taki, że ten działa sam i obywa się bez kosztownych wspólników.

Pismo nie zginęło. Pisany tekst pozostaje najszybszym i najefektywniejszym kanałem przekazu. Ja i podobni do mnie preferują czytanie, literami, także gdy te litery są na ekranie komputera, telefonu, kindla.