Teksty na temat sztucznej inteligencji są natrętnie ilustrowane wyobrażeniami robotów czyli humanoidalnych blaszaków. To dowód na to, jak ciężko ludziom wyobrazić sobie dusze bez ciała. Stoi za tym (nieświadoma zapewne) myśl, że skoro jest jakaś inteligencja, owa „sztuczna”, to musi ona być czymś podobnym do nas ludzi, czymś z naszego gatunku, a skoro my ludzie mamy ciała, to ta „sztuczna” – jednak – inteligencja powinna mieć też swoje ciało, podobne do ludzkiego, ale sztuczne. Sztuczne, więc jakie, z czego zrobione? – Ano z tego, co nam najbardziej kojarzy się ze sztucznością, czyli z blachy, z metalu, najlepiej nabłyszczonego. Ilustratorzy starannie wystrzegają się rysowania robotów z drewna, albo z ceramiki (z cegły?) – a przecież nic by nie szkodziło, by robota opakować w boazerię lub w gres. Jednak słoje drewna lub porowatość cegły nie niosłyby już tej symbolicznej sztuczności, która naszemu zmysłowi wyobraźni najwyraźniej jest konieczna.

Ważniejsze jest jednak to skojarzenie, że skoro jest inteligencja, to musi być opakowana w jakieś ciało, ciało materialne i jednostkowe, a najlepiej, by było podobne do ludzkiego, z głową, ramionami, dłońmi, tułowiem i nogami. I żeby to ciało robiło swoimi częściami ciała to samo, co ze swoimi robi człowiek.

Jednak idea sztucznego człowieka, czyli pomysł opakowania SI (AI) w humanoidalnego dwunożnego dwuramiennego głowiastego wyprostowanego robota jest wybitnie ograniczona! Przy tym jakoś prostacka. Ilustrowanie tekstów o AI rycinami takich robotów też razi mnie swoim prostactwem, brakiem wyobraźni ilustratorów i nieautentycznością czyli naśladowaniem pospolitych oczekiwań.

Ale prócz tej immanentnej małości („Zawiść, pycha, egoizm do małości zmusza” – St. Lem, cytuję z pamięci, „Elektrybałt Trurla”) wyobrażenie sztucznego robociego ciała dla sztucznej inteligencji zwyczajnie prowadzi na manowce nierozumienia sprawy. Bo? – Bo AI jest czymś nie-cielesnym. Jest (jakby) samą duszą bez ciała, lub (nawet) samym logosem. Samym „słowem”, które jakoby „było na początku” (Ew. św. Jana, 1.1). Logosem cokolwiek ułomnym, ale jednak nim. Mówiąc dokładniej, tak jak dla nas ludzi i zapewne dla podobnych nam istot inteligentnych, które wyewoluowałyby drogą biologii, ciało jest konieczne, by prócz posiadania go, mieć jeszcze inteligencję, tak dla sztucznej inteligencji jakieś ciało w sensie nie baterii procesorów tylko w sensie zanurzonego w materialnym świecie zespołu receptorów i efektorów, nie jest konieczne, przeciwnie, jest przypadkowe i to „ciało” musi być jej (tej SI) dodatkowo i specjalnym staraniem dodane, dorobione, dosztukowane. AI spokojnie może sobie istnieć jako goła logika w postaci oprogramowania, które można przelewać z jednych elektronicznych nośników do drugich. (Chociaż, jak się domyślam, przeważnie nie jest to nikomu potrzebne.) To jest biegunowe przeciwieństwo do tego, my mamy, ponieważ jak do tej pory ani nie uzyskano ani nie zaobserwowano człowieka bez ciała, lecz z inteligencją. Ciała bez inteligencji, tak. I niekoniecznie martwe ciała.

Oczywiście, jeśli pewien konstruktor chce, może dosztukować AI interfejs w postaci maszyny receptoralno-efektoralnej humanoidalnej. Nawet włosy może owa mieć i minispódniczkę. Ale to są (raczej będą) zabawki, peryferie, nie core sprawy AI.

Jeśli chodzi o koszt i wielkość starań, to o parę rzędów wielkości łatwiej jest (lub będzie?) dać AI interfejs ekranowy, czyli gadającą głowę lub całą postać mówiącą i gestykulującą z ekranu. Awatara, jasne. Tutaj postęp zapewne idzie na tyle szybko, że każdy będzie mógł mieć swojego awatara mówiącego jego głosem i znającego się na jego sprawach. Zawczasu niniejszym zastrzegam dla swojego imię Lisiako. On już częściowo jest, chociaż w małym zaczątku.

Gdzie prócz zabawek – prezentacyjnych, reklamowych, seksualnych – miałyby mieć zastosowania humanoidalne końcówki AI? Wymienia się dwa, oba groźne. A: jako robotników do obsługi maszyn w przemyśle, B; jako żołnierzy. Pierwsze groźne, bo pozbawia ludzi ich jobs; drugie wiadomo. Nawet czytałem gdzieś niedawno, że w Chinach budują wielkie fabryki do seryjnej produkcji humanoidalnych robotów. Niech robią, zbankrutują. Dlaczego tak?

Humanoid jako robotnik... Jak to sobie wyobrażamy? Że kupujesz robota, ten wypakowuje się z kartonu i wskakuje powiedzmy do kabiny operatora koparki, by tamtego (człowieczego) zastąpić. I już widzisz, jak sprawnie pociąga za te dźwignie na pulpicie. Od razu zauważamy, że sprawny robot powinien mieć więcej niż dwa ramiona – bo ile to razy wołałeś, że brakuje ci trzeciej ręki? Najlepiej, żeby tych ramion miał wiele, bo chyba najsprawniej by robił, gdyby stale wszystkie manetki trzymał w którejś garści i miał je pod kontrolą; człowiek z dwoma ramionami tego nie potrafi, a szkoda. Wiec okiem konstruktora widzimy już nie ramiona (humanoidalnie sztuk dwa) tylko gniazda na ramiona, w większej liczbie, żeby gdy do zadania brakuje ręki, kolejną sobie (ów robot) wetknął. Jeśli robot pracuje siedząc, to po co mu nogi? Może przecież jakiś wózek widłowy rozwozić te roboty na stanowiska i je tam sadzać. Prócz tego człowiek musi wstawać, wychodzić do domu i wracać, chodzić na przerwy, podjadać, siku robić – robot całą tę biologię pomija (olewa), i gdyby nogi miał, to użyłby ich dwa razy w życiu: raz przychodząc na stanowisko by usiąść, i drugi raz by odejść na złom lub odzysk części. Wiec w nogi uzbrojone byłyby tylko roboty do robót chodzonych. Ale czy tam optymalna jest dwunożność? Może raczej czworo? Robopsy firmy Boston Dynamics wyglądają na sprawniejsze niż dwunogi tejże firmy. Sześcioro jak owady, itd? Trzy nogi, których bioewolucja nie była w stanie sprawić? Ale skoro nie dwie, to znów znika humanoidalność. Bo to w ogóle jest poroniony pomysł.

Co w wojsku? Wojenna automatyka to za szeroki temat, skupiamy tu się na samych ewentualnych humanoidach. Czy miałyby zastąpić któregokolwiek żołnierza? Od razu widzimy, że nie. Humanoid będzie ważyć około 100 kg, niechby nawet 20 kg, ale i tak pakować go do kokpitu samolotu zamiast ludzkiego pilota, to idiotyzm. Prościej jest samolot jako taki zaprojektować jako sztuczno-inteligentny dron, pewnie z procesorami AI, jako zbyt cennymi, umieszczonymi w solidnym bunkrze pod ziemią lub w solidnym samolocie-matce. Humanoidalność tutaj psu na buty.

Dobra, to dajmy humanoidy zamiast piechoty. Tu się robi najciekawiej. Zauważamy, że człowiek swoją główną dumę – chodzenie w pozycji wyprostowanej – na wojnie stosuje rzadko, właściwie wcale. Porusza się biegiem i przy tym garbi się, pochyla, ponieważ im bliżej jest gruntu tym lepiej. Postawą ciała stara się bezwiednie naśladować dwunożnych biegaczy z innej linii ewolucyjnej: dinozaury. Które biegały trzymając tułów poziomo, nie pionowo jak ludzie, i balansując masywnym ogonem. Ich potomkowie ptaki też biegając lub chodząc nie prostują kręgosłupów i trzymają je z grubsza w poziomie, Z wyjątkiem pingwinów! Które są jednak przypadkiem skrajnym, bo pełnię swoich lokomocyjnych sprawności wykazują pod wodą, gdzie nogi służą im tak jak ogon rybom bądź delfinom. My jesteśmy podobnie skrajnym przypadkiem wśród ssaków, ponieważ nasi niedawni przodkowie pełnię sprawności wykazywali ani chodząc ani biegnąc, tylko brachiując na gałęziach. Gdy zeszli znów na grunt, powrotu do czworonożności nie mieli – na dwóch musieli sobie jakoś radzić. W każdym razie pozycja dinozaurza wybitnie bardziej sprzyja szybkiemu i zrywnemu bieganiu na dwóch nogach. Tym bardziej, że karabiny-kulomioty owych fizylierobotów nie byłyby przez nie trzymane w rekach tylko zrośnięte z tułowiem lub na osobnym szyjopodobnym wysięgniku. Cięższa broń jak wyrzutnie ppanc i plot optymalnie byłaby częścią tułowia. Masywny ogon podpórka byłby jak znalazł. Czyli: zauroboty! Tym straszniej... Ale co szkodzi wojennym inżynierom osadzić piechotboty na czterech nogach, jak te mechapsy z Bostonu? Tu z góry nie zdecydujemy, konieczna jest praktyka i poligonowe bądź frontowe próby.

Przy zdobywaniu wrogich okopów pewnie najlepsze byłyby wojenne roboty w kształcie węża, ofioboty czyli snakebots. Strach straszny. Pewnie ogniem by miotały.

Ale czy oprzyrządowane w AI? Znów jak przy dronach, mówimy: nie, gdzież tam. Kontrolująca ich AI powinna być bezpiecznie osobno i w oddali. W takim ciele, w jakim jej z natury rzeczy najwygodniej: w panelach procesorów połączonych łączami z siecią. Rzecz jasna, każdy psobot w e-plutonie, czy dinobot w e-roju jakiś umiarkowanie AI-nteligentny procesor by w sobie miał. Nie w głowie, tylko gdzieś najbardziej wewnątrz, gdzie najlepiej chroniony przed falami uderzeniowymi. W nieustannym onlajnie z komputerem-matką (z kompmajorem?) Też łatwo zauważyć, że wkrótce po wprowadzeniu warbotów na stan armii te nie z ludzkim przeciwnikiem by się ścierały, tylko ze współrobotami. Ta zaś okoliczność pchnie ich ewolucję w całkiem inne tory, niż gdyby walka miała być z tradycyjnym ludzkim „mięsem”. Humanoidalności w tych maszynach z pewnością będzie zero.

W winiecie: obraz Alexandra_Koch z Pixabay. Zobacz cały: pixabay...ai-generated...jpg