Zacznę od narzekań. Na Unię Europejską zwykło się narzekać. Dobrym i świeżym przykładem są narzekania Pawła Droździaka (patrz jego futaż („filmik”) na FB): UE zamierza stać się państwem-federacją, lecz nie chce, nie ma woli, by wystawić armię, by się obronić; woli być ochraniana przez USA. Wystawiając armię i układając się z mocarstwami Azji, stałaby się konkurentem, a może przeciwnikiem, nawet wrogiem USA. Więc taka pętla sprzeczności.
Niewielu jest znanych mi publicystów (publicystycznych harcowników?) którzy jednoznacznie afirmują Unię; czy tylko Piotr Napierała? Napierała twierdzi, że Polacy nie rozumieją ani nie znają Europy, ściślej: Zachodniej Europy. Myśląc „Zachód”, widzą same Stany, Amerykę. Co łączy się też ze znajomością (oraz nie-) języków: częściej znamy zamorski angielski niż euro-kontynentalne francuski, niemiecki i tym bardziej ulubione przez Napierałę hiszpański, niderlandzki lub szwedzki. (Szczerze podziwiam poliglotów.)
Za to Paweł Droździak propaguje pogląd, że sercem i mózgiem UE (jej Heartlandem?) jest nie mgławicowy Zachód Europy, tylko ściślejszy gracz regionalny: Dolina Renu. I cała UE jest w istocie instytucjonalnym opakowaniem dla tamtej ukrytej formacji i jej partykularnych interesów. Chociaż dobrze widocznej na satelitarnych nocnych zdjęciach.
Coś w tym wszystkim jest. Ameryka (w sensie Stanów) jest dużo bliższa Polakom w sensie kultury i sentymentu niż graniczące Niemcy lub odległe o dobę jazdy autostradą Włochy lub Francja. Nie tylko Ameryka, ale świat anglojęzyczny. Przyznajmy, o ile weselej, przyjemniej, bardziej komfortowo byłoby, gdybyśmy leżeli na styk nie z Niemcami, tylko z UK? Mówię o świecie widzianym z Polski, ale jak to jest dla innych euro-narodów? Czy np. Niemcy nie czują się bliżsi Anglosasom niż Francuzom? Czy ktoś to badał? Ktoś wie?
Po niedawnych turbulencjach na scenie USA – ucho Trumpa, rezygnacja Bidena, nagły awans (in spe) Kamali Harris – amerykańskie emocje udzieliły się nam. Jakbyśmy w pewnym procencie sami stali się Amerykanami. Czy kiedykolwiek podobne emocje grały przy roszadach w RFN lub w RF? W Hiszpanii, we Włoszech?
Tyle wstępu. Teraz wniosek.
Czy nie lepsza opcją – od Unii Europejskiej, jej zacieśniania, obracania w państwo-federację – byłoby zjednoczenie całego (tu zawahałem się...) Zachodu? No nie Zachodu, inaczej trzeba by się nazwać. Grupy narodów uznających Amerykę za swoją głowę, swojego przewodnika? I jednocześnie wzajemnie uznawanych przez Amerykę?
Brak nazwy dla tej formacji jest dużą niedogodnością.
Ale ta formacja istnieje już na mapach!
Na stronie w PL-Wikipedii Visa Waiver Program jest mapa świata z krajami, które mają bezwizowy ruch z USA:
Kto należy do tej strefy? – Cała UE prócz chwilowo czekających Rumunii i Bułgarii. Anglojęzyczne: Kanada, Australia, Nowa Zelandia. Trójka azjatyckich tygrysów: Japonia, Korea Południowa, Tajwan. Chile – jedyne z Ameryki Łacińskiej. Oraz Brunei, Singapur i Izrael.
Tę silną grupę państw – „narodów” po angielsku – można uznać za aktualny wariant Wolnego Świata. Te kraje powinny znaleźć dla siebie odpowiednią formułę unii: politycznej, ekonomicznej i wojskowej. Stworzyć wspólną ojczyznę.
Czy był w historii precedens? Tak. Zjednoczenie Niemiec przez Prusy w 1870 roku. Oczywiście są różnice, tam oprawą zjednoczenia było pobiedzenie najpierw Austrii, potem Francji – ale to do dalszej dyskusji. Wcześniejszym precedensem było zjednoczenie Śródziemnomorza przez Rzym. Nie zawsze przecież wojennie. Attalos, król Pergamonu, w testamencie zapisał swoje królestwo Rzymowi.
Kraje-narody z cytowanej mapy wydają się być (w pewnym sensie) dorosłe, podczas gdy pozostałe pozostają, z większym lub mniejszym upodobaniem, w infantylnym i groźnym chaosie.
Jako astrolog zastanawiam się, czy powyższej linii rozwojowej sprzyjają obecne układy planet. Być może tym zadaniem – zjednoczeniem – wypełniony będzie pobyt Plutona w Wodniku, do 2042 roku? Może sprzyja mu już koniunkcja Saturna z Neptunem w 2025-26? Koniunkcja Saturna z Uranem w aktywującym obie planety kardynalnym punkcie Zero Raka, 2032? Przyszłość robi się coraz ciekawsza.