Kim jest dygitariusz? Jeden z dygitariatu? Końcówka -ariat kojarzy się z proletariatem, początkówka dygit- od digit , co Etymonline.com zwięźle wykłada: „from Latin digitus "finger or toe"”. Ponieważ po naszemu owo finger or toe to jednakowo palec, to wyłania się sens liczenia, zrazu na palcach. Oczywiście, digit to cyfra. Dygitariusz wraz z kolegami dygitariatem to ktoś niby proletariusz, ale cyrkulujący w cyfrowym subświecie.

Używam dalej w znaczeniu: uczestnik dyskursu (wymiany idei), w szczególności twórca, mający internet („dygitał”: cyfrowe środki przekazu) za jedyne medium.

Na czym polega jego bieda, jego prywacja (pozbawienie, odarcie)? Na tym, że jest sam. Prywatny. Tak się jakoś porobiło, że internet – poprzestawanie na cyfrowym-internetowym medium – wtrąca w samotną prywatność. W prywatność będącą degradacją. Zabieranie głosu w internecie słabo przekłada się na kapitał uznania. Co widać w porównaniu z książką. Książka, jej napisanie i spowodowanie wydania, przynosi zysk w kapitale uznania. Zamieszczenie tego samego tekstu w internecie – nie. Skąd to się bierze? Publikacje w internecie, czyli właściwie zabieranie głosu w internecie, jest tanie. Jest łatwe. Dlatego internetowi autorzy starają się uczynić swoje publikacje „droższymi”, utrudnić do nich dostęp. Np. formatują tekst nie w ogólnym HTML-u, tylko w odrobinę trudniej się otwierającym i sztywniejszym, mniej chętnie wlewającym się w okna, PDF-ie. Starają się choć trochę upodobnić swój produkt do książki na papierze. Nie-łatwość dostępu to jedno, drugim jest nie-prywatność czyli sygnalizowanie samą publikacją, że produkt wymagał działania nie pojedynczej osoby, ale większego zespołu, redakcji, grupy, instytucji, fundacji, która to grupa miała sponsorów i innych wspomożycieli. Intencja tego jest jasna: zaangażowanie zorganizowanej grupy znakomicie podwyższa kapitał uznania. Skoro uruchomiłeś zorganizowaną grupę liczącą 20 lub 100 osób, to znaczy, że jesteś społecznie silny, więc i uznany, i pewien legion za tobą stoi. Podobna jest logika uzyskiwania doktoratów lub profesur: tytuły te (czy stopnie) pokazują, że uznana zorganizowana grupa udzieliła ci swojego kapitału uznania. Sam tego nie zrobisz w pojedynkę ani z doraźną grupą znajomych; ponadto za ciałami uniwersyteckimi stoi historia. Historii nie zmienisz, jest dana, jak tablice, które Mojżesz zniósł z Synaju. Dana, więc nie twoja-indywidualna i jako jednostkowy nawet najbardziej sprawny twórca jej nie zrobisz. Książka, jej wydanie, też jest manifestacją tego, że iluś ludzi oddało swój czas i umiejętności twojemu produktowi, więc teraz zaświadczają, że jest tego wart: udzielają mu kapitału uznania. Nawet, jeśli jedynym bodźcem, który ich skłonił do pracy nad przełożeniem twojego tekstu na wydrukowany, sklejony i równo przycięty papier były wypłacone im pieniądze – ale wtedy przyczyną uznania był ten, kto im płacił, więc właściciel finansowego kapitału – wydawca, który twój tekst uznał za wart swoich pieniędzy.

Proletariackość (dygitariackość) czyli prywacja twórców tylko-internetowych („goło-internetowych”) chyba właśnie w większej części wynika z niskości uznania, które płynie z internetu. Chociaż kiedy zaczynałem pisać ten odcinek, wydawało mi się, że raczej przyczyną jest skromny zasięg tego, co do internetu wrzucane. Ten blog jest poważnie czytany przez ok. 20 osób. AstroAkademia przez podobnie nieznaczną liczbę.

Coś z tym trzeba zrobić. Chociaż zadanie jest mało łatwiejsze od założenia własnej waluty.

Winieta: fragment obrazu Giorgio de Chirico Il grande metafisico, 1917, z Wikipedii, drobny detal.